Geoblog.pl    jigusoo    Podróże    Japonia 2010    Tsurugaoka-Hachiman-gu, Daibutsu, Hasedera i festiwal, na który trafiliśmy przypadkiem ;)
Zwiń mapę
2010
06
sie

Tsurugaoka-Hachiman-gu, Daibutsu, Hasedera i festiwal, na który trafiliśmy przypadkiem ;)

 
Japonia
Japonia, Kamakura
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 160 km
 
Na początek informacja... APROPO ZDJĘĆ: za mało czasu mam, żeby wybierać, zgrywać, jeszcze zmniejszać no i na bieżąco wstawiać zdjęcia. Liczę na to, że w niedzielę będę miała wolną chwilę, to postaram się trochę uzupełnić. Obawiam się jednak, że większość zdjęć będę dodawać już w Polsce...
Rzeczy takie jak np. wygląd świątyń trudno jest opisać, więc nawet nie będę próbować. Proszę cierpliwie czekać na zdjęcia... ^^


Dzisiaj cały dzień spędziliśmy w Kamakurze. Co prawda w planie mieliśmy też Yokohamę, ale... ale to za chwilę ;]

Jechało się... długo... ale w końcu dojechało. Na nogach poszliśmy w kierunku chramu Tsurugaoka-Hachiman (świątynia Boga Wojny), korzystając z drugiego, obsadzonego drzewami odcinka Wakamiya Oji, drogi poprzedzielanej trzema dużymi torii, prowadzącej do świątyni. Czytałam o tej drodze... ale jakoś nie wyobrażałam sobie, że będzie ona szerokim deptakiem wydzielonym pośrodku normalnej szosy w mieście! Jak to zobaczyłam i uświadomiłam sobie, co to jest, doznałam lekkiego szoku xD" No, ale to w końcu Japonia, połączenie tradycji i nowoczesności rządzi.

Świątynia po prostu przepiękna - duża, ładnie odmalowana, naokoło las. Po drodze do niej (juz na terenie świątynnym) po bokach poustawiane rzędy jakby dużych, prostokątnych lampionów ozdobionych rysunkami... po obejrzeniu charmu i ponapawaniu się jego klimatem (również po zwiedzeniu maleńkiego muzeum, kilka eksponatów za dwieście jenów - zdzierstwo!) zagadnęliśmy kapłana mówiącego po angielsku o domniemane lampiony - pudełka na kijach (mieliśmy dwie wersje, co to może być. Albo lampiony (mja wersja, którą zachowałam dla siebie XD, albo jakieś pojemniki na karteczki). (A kapłanów i kapłanek kręciło się tam od licha i trochę - wyglądało na przygotowania do jakiejś uroczystości...) I owszem - okazało się, że dzisiaj rozpoczyna się czterodniowy festiwal Bonboni Matsuri, na którym zapalone zostaną świece w tych lampionach. Tak więc zrezygnowaliśmy z Yokohamy, a postanowiliśmy sprawidzić, co tu się będzie działo.

Wróciliśmy na dworzec i po małej przekąsce (a sklep był dość zakamuflowany) złapaliśmy autobus do Daibutsu - słynnego posągu Wielkiego Buddy. Oczywiście za zobaczenie Buddy też trzeba było płacić... znowu 200 jenów. No ale posąg okazał się być wart swojej ceny ;) Budda jest skupiony, medytuje w pozycji siedzącej, odlany został z brązu w 1252 roku i ma... 11,4 metra wysokości. Co więcej - do posągu można wejść, za syboliczne 20 jenów. Dużo tam do oglądania nie ma - jest tablica, z której mozna wyczytać, w jaki sposób łączone były części posągu (pamiętajmy że był to XIII w., nie tak prosto... a metody, które wykorzystali były dość innowacyjne (ja tam się nie znam, ale im wierzę)), można też podotykać ścian i popatrzeć w górę, widać czubek głowy Daibutsu. Od środka, oczywiście. Ciekawe wrażenie...
"Nie myślałam, że kiedykolwiek to powiem, ale: jak tu przyjemnie chłodno!". To było moje pierwsze zdanie po wyjściu z posągu (na zewnątrz 34 stopnie). Brąz się nieco nagrzał... ;)

Kiedy usiedliśmy na dużym, płaskim kamieniu w cieniu przy drzewie, żeby coś zjeść, z drzewa zbiegła... wiewiórka. Zastygła, wpatrzona w nas, gotowa do ucieczki. Tata chciał ją sfilmować, ale bał się, że zwieje, więc przykazał mi dać jej kawałek bułki... no, a potem zwierzątko biegało wokół nas, nawet wdrapało mi się na nogę, chcąc jeszcze, a wokół nas zebrał się spory tłumek z aparatami i telefonami, z czego żeńska część tłumku najczęściej wykrzykiwała "kawaii~!" (jap. słodki, słodka) ;)

Od Daibutsu przeszliśmy do Hasedery. Jest to kompleks świątyń buddyjskich - główny pawilon poświęcony jest bogini Kannon o Jedenastu Głowach, której ogromny posąg (drewno kamforowe, najprawdopodobniej 721 rok, wysokość: 9,30 m) znajduje się w środku. Zapłacić trzeba było troszkę więcej, bo 300 jenów, ale za to jakie wrażenia... W przewodniku Hasedera dostała tylko jedną gwiazkę "polecenia", Daibutsu dwie... doprawdy nie wiem za co ;) Hasedera jest, jak już wspomniałam, kompleksem świątynnym, usytuowane są one w różnych miejscach na zboczu porośniętym drzewami, poprzecinanym schodkami prowadzącymi na różne "piętra", wodospadami, ogródkami. Znajduje się tam nawet jaskinia (poświęcona bogini szczęścia Benten). Jest tam dużo przyjemniej niż przy Buddzie, okej, może Budda jest większym unikatem, ale obie rzeczy warto zobaczyć tak samo :)

Bonboni Matsuri miał się rozpocząć o 6. Przyszliśmy trochę po (najpierw przeszliśmy się urokliwą uliczką handlową, gdzie nabyłam parasol od słońca i deszczu, czarny, z koronką - pełno tego sprzedają, wszędzie :)), a tam nic... nadal krzątało się paru kapłanów, na teren świątyni zmierzało też dużo ludzi i coraz więcej osób w yukatach (letni strój typu kimono, że tak to ujmę). Latarnie nie były zapalone, była za to jakaś orkiestra, która właśnie... zbierała się i stamtąd odjeżdżała. Zapytaliśmy pewnego człowieka, o której się to zacznie - powiedział, że o szóstej, a było prawie wpół do 7, więc postanowiliśmy poczekać. W końcu zostały zapalone latarnie (a my znaleźliśmy świetne miejsce na schodach prowadzących do świątyni, z widokiem na scenę, na której widać było, że zacznie się coś dziać). Ściemniało się. Plac zaludniał się coraz bardziej (a ja tylko zachwycałam się dziećmi w yukatach - takie to zjeść po prostu i tyle). O siódmej na scenę wyszła gejsza w pięknym, jasnym, wyszywanym kimonie. Przy tradycyjnej muzyce przydreptała na środek, rozłożyła wachlarz i zaczęła pięknie tańczyć. Po niej nastąpił kolejny występ, dwie panie, jedna w fioletowym stroju, druga w brązowym, również z wachlarzami, tańcem pokazywały jakąś sztukę, jakąś opowieść - niestety objaśnienie, które najpierw nastąpiło było tylko po japońsku (nic dziwnego, białych dałoby się na palcach policzyć :)). Potem również jakaś opowieść, jedna gejsza. Następnie znowu inna... człowiek nic nie rozumiejący, nawet kochający kulturę japońską tak jak ja zdążył się znudzić XD Występy były dość długie. (Chociaż sztuk teatru no i tak nic nie pobije).

Po opuszczeniu festiwalu poszliśmy na sushi... późno strasznie, opiszę jutro, bo przygoda była niezła ;)
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (9)
DODAJ KOMENTARZ
Jola
Jola - 2010-08-06 19:29
Małgosia fajnie to wszystko opisujesz, a ja sobie przypominam:-) w Kamakurze nawet kupiłam dużego Buddę przy świątyni za jedyne 12 tys jenów, a w Tokio taki sam za pół ceny. Czekam na dalsze wrażenia i do zobaczenia w Kioto.
Pozdrawiam,
 
Lewcia
Lewcia - 2010-08-06 19:43
to z wiewiórką mnie ujęło ;p kochane.
no to czekamy do jutra.
 
Frhej
Frhej - 2010-08-06 21:09
Czyta się genialnie. Jak prawdziwą relację z podróży ^^ Taką profesjonalną i w ogóle. Oczywiście zazdrość aż się wylewa, ale taka, "łee, ja też chcę" xD Pisz, pisz, to już jak nałóg się staje, czekanie na kolejny wpis :D
 
Arryj
Arryj - 2010-08-06 21:26
Brzmi fajnie, musi byc cudnie ^^
Zdjęciaaa, czekamy na zdjęciaaa ^^
 
Beiang
Beiang - 2010-08-07 15:30
 
esmeralda
esmeralda - 2010-08-09 22:18
co znaczy "jigusoo"?
 
jigusoo
jigusoo - 2010-08-11 17:36
Jigusoo to japońskie brzmienie słowa "jigsaw", jest to tytuł piosenki jednego z moich ulubionych zespołów - Acid Black Cherry :)
 
esmeralda
esmeralda - 2010-08-11 22:13
dziękuję.
 
esmeralda
esmeralda - 2010-08-11 22:22
jeśli do tłumacza google wpiszesz hasło "jigsaw" otrzymasz wdzięczne tłumaczenie - 'LAUBZEGA" . jeszcze raz serdecznie pozdrawiam... góry Fudżi to Wam naprawdę zazdroszczę...
 
 
zwiedziła 0.5% świata (1 państwo)
Zasoby: 14 wpisów14 20 komentarzy20 0 zdjęć0 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
04.08.2010 - 13.08.2010