Tym razem w dacie faktyczny czas wykonania wpisu, jako że cały dzień spędziliśmy w Tokio...
GORĄCO. To pierwsze co się nasuwa apropo dzisiejszego dnia. 36 stopni, słońce prażyło, na szczęście był wiatr (dość śmieszny; na przemian podmuchy iście pustynnie gorące i zimne), no i klimatyzacja jest w każdym zamkniętym pomieszczeniu i w metrze (szkoda, że nie na dworcach. Tam nie ma przewiewu, więc można się bardzo szybko ugotować).
Obudziłam się chyba o 10, albo później. Wyruszyliśmy do miasta w południe, słońce wysoko, niemalże brak cienia... Na początku było po prostu nie do wytrzymania, ale po paru godzinach przywyczailiśmy się do wysokiej temperatury.
Podmiejskim (klimatyzowanym!) pociągiem dostaliśmy się na stację Tokyo i ruszyliśmy w kierunku pałacu cesarskiego. Chcieliśmy zobaczyć ogrody i główny most Nijubashi, po którym przejeżdża cesarz, wjeżdżając/wyjeżdżając z pałacu. Po drodze było kilka miejsc z kranikami z pitną wodą - oczywiście korzystaliśmy, siadaliśmy też wszędzie, gdzie był cień. Most zagrodzony, co więcej, przed nim wielki plac bez kawałka cienia... a potem trzeba było ten plac jeszcze raz przechodzić, żeby dostać się do Wschodnich Ogrodów. Cóż - jakoś przeszliśmy. A potem spacerowaliśmy po tych ogrodach, tam drzewa dawały dużo cienia, więc było całkiem przyjemnie. No i rest house, na który trafiliśmy - klima na najwyższych obrotach ;) Sprzedawali tam piękne pocztówki z wizerunkami japońskich obrazów i wyświetlali film o cesarzu.
Przepraszam, że ja tak ciągle o tym cieniu, o klimatyzacji, ale to były najgorętsze godziny i naprawdę człowiek tylko o tym myślał :x
Kiedy wyszliśmy ze Wschodnich Ogrodów, zdecydowaliśmy się pojechać (tym razem metrem, problemów z kupnem biletów mieliśmy, że hoho!) do Ginzy - najbardziej ekskluzywnej dzielnicy Tokio. Chcieliśmy przede wszystkim zobaczyć słynne najbardziej zatłoczone skrzyżowanie, na którym zielone dla pieszych ze wszystkich kierunków robi się jednocześnie, wszystkie auta stoją, a pasy poprowadzone są również na ukos. Akurat o tej porze było bardzo mało ludzi. Za to naszą uwagę przyciągnął budynek Sony stojący przy tym skrzyżowaniu - konkretniej duże akwarium znajdujące się na zewnątrz. Pływał tam jakiś mały rekin, barakuda, łaziły jakieś sporych rozmiarów skorupiaki... Potem weszliśmy do środka budynku, bo w środku też było akwarium. Następnie skierowaliśmy swoje kroki do Sony Showroom... który ciągnął się i ciągnął, piętro po piętrze, i w rezultacie przepadliśmy na dwie (?) godziny, poświęcając się oglądaniu produktów Sony i podziwianiu technologii 3D.
Następnie ruszyliśmy przed siebie i trafiliśmy m.in. na sklep z muzyką/filmami, który mnie dosłownie wciągnął. Niestety nie mogłam się połapać, w jaki sposób było tam wszystko uporządkowane, i The Gazette, D'espairsRay, Dir En Gray i VAMPS znalazłam dosłownie przypadkiem -_-" Acid Black Cherry szukałam, nie znalazłam. Mucc nawet nie próbowałam, ale będzie jeszcze nie jeden sklep - czytałam o dobrym w Osace... :D
Za to mam zdjęcia z dvd KAT-TUN Break The Records i Queen Of Pirates - powiem że to bardzo miłe uczucie trzymać to w rękach... -^^-
Znaleźliśmy stację i pojechaliśmy do Shinjuku. W międzyczasie ściemniło się zupełnie. Poszliśmy do ratusza, żeby wjechać na taras widokowy (45 piętro, winda dojeżdża w 55 s, a podobno gdzieś jest jeszcze szybsza). Weszliśmy do wieży północnej. "Taras" widokowy obudowany, nie na świeżym powietrzu. Było tam pełno sklepów z pamiątkami i włoska restauracja... ogólnie: jak Japończycy robią coś dla turystów, to robią to pełną gębą dla turystów XD
Główny posiłek dzisiejszego dnia zjedliśmy w restauracji na stacji Shinjuku. Zupa z furą makaronu, jakimś zielskiem i bodajże tonkatsu (tak to wyglądało!). Dobre i dużo.
Po jedzeniu poszliśmy na pociąg i cali zmęczeni, z bolącymi nogami (a ja dodatkowo głową) wróciliśmy do hostelu. Obolałe stopy moczę teraz przy pisaniu w misce z wodą, ale głowa nadal zamierza mi pęknąć... jestem ciekawa, jak na mnie wpłynie dzisiejsze jedzenie, na razie nie mam jakiś sensacji, ale po południu okropnie bolał mnie żołądek (tata twierdzi, że to po mleku. Na wszelki wypadek na jutrzejsze śniadanie zjem chleb). Muszę sobie przypomnieć, jak jest po japońsku "boleć", to będę mogła zapytać kogoś w sklepie, które tabletki na to są, bo z Polski oczywiście zapomniałam wziąć...
Tyle na dziś. Oyasumi nasai~