Geoblog.pl    jigusoo    Podróże    Japonia 2010    Na plażę! :)
Zwiń mapę
2010
13
sie

Na plażę! :)

 
Japonia
Japonia, Keya
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 1172 km
 
Pełna relacja z Fuji, łącznie z dniem poprzednim, w drodze ^^



Dzisiaj zostałam obudzona... o DZIESIĄTEJ, przeżyłam szok spojrzawszy na zegar - w końcu zwykle budzeni byliśmy dużo wcześniej. Zagadka zaraz się wyjaśniła - tata postanowił, że zrobimy sobie luźniejszy dzień i po prostu pójdziemy (czyt: pojedziemy, jak się okazało znowu 2 godziny drogi) na jedną z pięknych plaż w okolicach Fukuoki. Najpierw zrobiliśmy pranie. Zajęliśmy obydwie pralki, praliśmy prawie wszystko, co wzięliśmy :) W ciemnych rzeczach zdarzył się dość przykry wypadek, mianowicie ktoś zostawił w spodniach dużo, dużo chusteczek do nosa i wszystkie rzeczy wyszły z tego białe... Strzepywaliśmy, płukaliśmy ręcznie, a potem wypraliśmy to jeszcze raz i na szczęście zeszło. Udało nam się obsłużyć suszarkę, ogólnie wszystko zmieściliśmy w jakiś 2,5 godzinach. Kiedy wyszliśmy, było wpół do drugiej. Niebo było pochmurne. Śmialiśmy się z siebie samych, że zanosi się na deszcz, że zapowiadali ten deszcz, a my pakujemy się na plażę. Najpierw metrem musieliśmy dojechać do Meinohama, następnie pociągiem do Chikuzen-Maebara (mam andzieję, ze dobrze zapamiętałam nazwę). No a dalej autobusem, do miejscowości Keya. Mieliśmy szczęście z tym autobusem, bo kursuje co godzinę z kawałkiem, a my musieliśmy czekać tylko kilka minut. Ogólnie, jak już pisałam, dojazd znowu trwał 2 godziny.
Było pochmurno, ale ciepło, woda też przyjemna. Na plaży było trochę ludzi, ale nie tłumy. I rosły małe palmy, a obok był port :) Poszliśmy poszukać czegoś rybnego do zjedzenia, w końcu jak port to port, ale o tej porze wszystko było zamknięte, więc zjedliśmy zasmażany makaron - yakisoba, w plażowej restauracyjce... a może raczej barze. Siedzenia na ziemi, na matach, japońskie niskie stoły, na świeżym powietrzu, ale pod dachem. Niedaleko siedziała rodzinka japońska - tak nam się wydawało, że to rodzina - dwie dziewczyny i ojciec. Potem okazało się, że jednak nie są wszyscy rodziną - dziewczyny miały inne nazwiska.
Zagadały do nas, mówiły trochę po angielsku (pan po angielsku prawie ani słowa nie umiał). Tradycyjnie - skąd jesteście, ile macie lat (to akurat do Michała i mnie było skierowane). One obie miały po 19 i okazały się być typowymi japońskimi dziewczynami - wszystko sugoi, kakkoi, kawaii i kirei*... ;) "Poorando? EEEH!? SUGOI~~!" **
Porobiliśmy razem zdjęcia przy jedzeniu, a potem poszliśmy popływać. Ja z tymi dziewczynami, wzięły dwa duże dmuchane koła i materac i pływałyśmy sobie na nich, rozmawiając i wygłupiając się trochę (nawet nam jakoś szła rozmowa, mimo że u mnie z japońskim słabo, a u nich z angielskim jeszcze gorzej). W pewnym momencie dołączył do nas Michał, skarżąc się na bliskie spotkanie z meduzą, której nie zauważył, ale bolało. Co prawda z nim po japońsku pogadać się nie dało... ;) Tata filmował nas z brzegu i robił nam zdjęcia.
Mieliśmy wracać autobusem o 17:40, ale postanowiliśmy zostać do następnego, ostaniego - 18:55. Dziewczyny rozpakowały wielką paczkę zimnych ogni w różnych kolorach i paliliśmy je na plaży. Potem okazało się, że mieszkają w mieście, do którego chcieliśmy pojechać - Dazaifu, miasta starożytnych świątyń i umówiliśmy się na dzień następny, że pojedziemy tam razem.
Wymieniliśmy się numerami telefonów, adresami e-mail (to akurat ja i dziewczyny), a panu udało się zapisać imię i nazwisko Michała w kanji i dowiedzieliśmy się, że mamy w nazwisku coś z samurajów ;)

Gdy wracaliśmy, dzwoniły do mnie. Dwa razy, za trzecim razem wyłączyłam, bo po pierwsze było za głośno, żebym mogła się w ogóle skupić na zrozumieniu japońskiego z moim nikłym zasobem słów i wymyślić cokolwiek na odpowiedź, po drugie chciałam napisać im wiadomość, żeby było taniej, ale niestety sms'a wysłać się nie dało. Porozmawiałyśmy dopiero kiedy byłam w hotelu. Odwołały wycieczkę do Dazaifu, przepraszały i życzyły udanej zabawy w Kioto (w kierunku którego pisząc to właśnie jadę pociągiem). Szkoda trochę, bo pogadałabym z nimi jeszcze. Ale trudno. A do Dazaifu i tak pojechaliśmy, sami.



*W potocznym języku, używanym przez młodzież (w szczególnym natężeniu przez nastolatki):
sugoi - wspaniały, super, genialny
kakkoi - kochany, super
kawaii - słodki, kochany
kirei - piękny
i wszystkie odmiany powyższych. ;]

** Poorando - Polska.
Dowiedziały się skąd jesteśmy i powyższe zdanie wykrzyknęły unisono, z teatralnym, typowym dla nastolatek "eeeee!?" z podnoszącą się intonacją i wydłużonym "i" na końcu słowa "sugoi". Taki chórek robi wrażenie. =]
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (1)
DODAJ KOMENTARZ
Lewcia
Lewcia - 2010-08-14 16:24
serio, szczerze chciałabym to usłyszeć na żywo. w animcach prezentuje się to nieźle, takie kawaii dziewczynki, ale na żywo to pewnie zupełnie co innego ;)
 
 
zwiedziła 0.5% świata (1 państwo)
Zasoby: 14 wpisów14 20 komentarzy20 0 zdjęć0 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
04.08.2010 - 13.08.2010